TWÓRCZOŚĆ UCZNIÓW

Naszym celem jest promocja szkoły i naszych uczniów, to tutaj będziemy umieszczać ich twórczość

 Złoty Wawrzyn 2022

Wiosną odbył się Powiatowy Przegląd Twórczości Literackiej Dzieci i Młodzieży "Złoty Wawrzyn" , na którym nasi uczniowie zdobyli kilka nagród.

 

FILIP PRZYBYŁA 
-  wyróżnienie w kategorii proza 

Zwycięski szach - mat

- Główka dużej kapusty, ryż, pół kilo mielonego – Stefania w myślach układała listę zakupów. Zaraz wyśle chłopców do sklepu, a potem ugotuje ich ulubione gołąbki.

- Babciu! Baaabciu! Z drugiego pokoju słychać było donośny krzyk zachrypniętego Mirona.

- Śniły nam się dzisiaj różne rzeczy. Jakaś wieża, koło niej koń galopował, a na zamku król z królową mieli bal – mrugnął okiem do babci Olek i w trójkę zaczęli się śmiać.

Miron i Olek lubili spędzać weekendy u swojej babci. Rodzice byli trenerami sportowymi i często wyjeżdżali ze swoimi podopiecznymi na zawody. Chłopcy wtedy przenosili się na ten czas do babci Stefy. Rodzice ubolewali, że sport w ich domu kończył się tylko na lekcjach wychowania fizycznego, bo żaden z chłopców niestety nie chciał złapać sportowego bakcyla. Nie interesowała ich ani piłka, ani kontynuacja kariery rodziców. W chłopcach, owszem, drzemał sportowy duch, ale taki zupełnie inny...

- Babciu, mieliśmy taki piękny sen, to znak, że musimy iść na strych – powiedział Miron i puścił oko do brata.

- Dobrze! Pójdziecie na strych, ale najpierw to pójdziecie do sklepu. Tu jest lista, proszę bardzo – Stefa wręczyła Olkowi kartkę, pieniądze oraz torbę i wyprawiła chłopców na zakupy. Wiedziała, że uwiną się szybko, mając przed sobą perspektywę spędzenia popołudnia na poddaszu.

- Babciu! Wszystko kupione! Zakupy zrobione! Twoi wspaniali wnukowie spisali się wzorowo – powiedział ze śmiechem Miron. - Teraz idziemy na strych!

- Uważajcie na pająki i myszy, one też lubią to miejsce! Zaśmiała się babcia i schowała się z zakupami w kuchni.

Strych był prawdziwą skarbnicą wszystkiego, miejsce magiczne, łącznie ze straszącym duchem. W małym pokoju u babci wiele rzeczy się nie mieściło, dlatego lądowały na poddaszu. Prawdziwym „chomikiem” i zbieraczem był pradziadek Maurycy, po nim pozostało najwięcej pamiątek. Czegóż tam jeszcze nie było? Stare obrazy, dokumenty, zdjęcia, porcelana, artykuły codziennego użytku i rzeczy, które mogły się zawsze przydać... Największe zdziwienie wzbudzał mosiężny skarabeusz służący niegdyś do zdejmowania butów. Brakowało tylko kufra posagowego wypełnionego pięknymi sukniami. W tym miejscu był naprawdę kawałek historii, a najwięcej tej związanej ze wspomnianym pradziadkiem.

Maurycego kochali wszyscy. Duma rodziny. Urodził się w 1895 roku i był przed wojną najlepszym polskim szachistą. Jako dziesiąte dziecko swoich rodziców miał zostać księdzem. Zamiast gorliwie uczęszczać na zbiórki ministranckie, młody Maurycy zgłębiał tajniki gry w szachy, grając namiętnie z dorosłymi w miejscowej szachowej kawiarni. Szachy były niegdyś popularną grą. Grano w nie nieomal wszędzie, w domach, parkach i kawiarniach. Szybko wyłaniali się lokalni mistrzowie, m.in. pradziadek Maurycy, który wygrał swój pierwszy konkurs w wieku 10 lat. Można powiedzieć, że do dnia dzisiejszego nikt nie powtórzył sukcesów pradziadka, który jako zawodnik wiódł prym w Polsce i w świecie w okresie międzywojennym. Na olimpiadzie szachowej w Hamburgu w 1930 roku poprowadził polską reprezentację do zdobycia złotego medalu. Jako jeden z nielicznych grał jak równy z równym, bezpardonowo z najsilniejszymi zawodnikami tamtego okresu.

- Pfuuu, ałaa, co to jest? Olek zabierz mi to z głowy! – krzyczał Miron, zgarniając z włosów pajęczyny.

- Hahaha… do twarzy ci w tej nowej peruce – śmiał się z brata Olek.

Na strychu faktycznie były pajęczyny – jak uprzedzała Stefa. Gdzieniegdzie też myszka myknęła. Przez brudne małe okienko wpadały promienie słońca. Było to jedyne źródło światła w tym pomieszczeniu. Chłopcy lubili tutaj przesiadywać, mimo mroku, kurzu i zapachu stęchlizny miejsce miało duszę i cały kufer wspomnień.

- Czemu te puchary pradziadka stoją tutaj? – zamyślił się Olek.

- Myślę, że babcia musiałaby mieć drugi dom, żeby to wszystko gdzieś ulokować i pomieścić. Patrz, Olo! Tej skrzyni nigdy wcześniej nie widziałem. Jejuuu, jaka ciężka. Pomóż mi! – szarpał się Miron z pudłem, wzdychając przy tym jak stary parowóz.

- Chcesz mnie udusić? Fuj! Chłopcy zaczęli kaszleć, kiedy szarpnęli za wieko skrzyni. Tuman kurzu rozprzestrzenił się po całym pomieszczeniu.

- Co to jest? Czemu tego wcześniej nie zauważyliśmy? – powiedział Miron, otwierając skrzynię. To, co zobaczyli w środku, bardzo ich zdumiało. Przed oczami ukazały im się stare fotografie z pradziadkiem Maurycym, wycinki z gazet z artykułami o sukcesach pradziadka, medale oraz to, co ich najbardziej zainteresowało – szachy. Były to pierwsze szachy Maurycego, mimo upływu lat nienaruszone. Leżały na dnie skrzyni mocno zakurzone.

- Olek, patrz! Spełnia się mój dzisiejszy sen! Wieża, koń i król z królową – zaśmiał się Miron. Chłopcy zaczęli wyciągać figurki z pudła. Każda wykonana była z wielką precyzją i drobiazgowym oddaniem detalu. Każdy z pionków miał swój unikatowy charakter i wygląd. Figury króla i królowej z każdego koloru miały na spodzie kwadratowe płytki z zielonego kamienia z jakąś sygnaturą, świadczącą pewnie o wartościowości tychże kamieni. Do tego drewniana szachownica z aksamitną wyściółką na figury.

- Cudo! To jest genialne! Olo, zabierajmy to wszystko! Mam pomysł! Miron był tak podekscytowany znaleziskiem, że nawet nie rozśmieszył go Olek paradujący na piersi z medalami pradziadka.

Chłopcy zabrali wielkie pudło ze strychu i poszli z nim do babci. Stefania na widok znaleziska zrobiła wielkie oczy i od razu usiadła. Wiedziała o nagrodach, medalach i pucharach Maurycego, ale pradziadek nigdy nie chciał ani rozgłosu, ani żeby go chwalić. Był bardzo skromnym człowiekiem i ciągle powtarzał, że gra w szachy z powodu miłości do nich, a nie dla nagród.

- Babciu, zobacz! Te zdjęcia! „Maurycy Latoszek, Hamburg 1930 rok”! Albo to: „Maurycy Latoszek ze złotym medalem, Buenos Aires 1939 rok”! Prawdziwe skarby! Na strychu są puchary, medale, pamiątki po pradziadku. Zróbmy coś z tym! Nie pozwólmy, żeby ten kawałek historii zjadły myszy albo przykrył go kurz?! - ekscytował się Olek.

- Chłopcy, ale wasz pradziadek nigdy nie pragnął rozgłosu, nie chciał, żeby ludzie się za nim oglądali. Wracał z zawodów, siadał w fotelu, palił fajkę i powtarzał, że tutaj mu najlepiej – wspominała z sentymentem Stefania.

- Załóżmy Izbę Pamięci Maurycego Latoszka! Wszyscy pradziadka znali. Nie ma chyba osoby w mieście, której nazwisko naszego szachisty byłoby obce – ekscytował się Olek i już wyobrażał sobie ten napis na budynku. - Miron, pamiętasz, jak rano byliśmy na zakupach? Obok sklepu jest do wynajęcia pomieszczenie w kamienicy. Nie za duże, byłoby w sam raz. Babciu! Niech wróci pamięć o Maurycym, o szachach. Może w ten sposób młodzież się nimi zainteresuje. Wróci moda na tę grę w naszym mieście – Olek trajkotał jak katarynka, nabrał rumieńców z tej ekscytacji, w mig miał ułożony w głowie cały plan.

Kilka dni trwało przekonywanie babci, ale udało się. Do tego dołączyli rodzice. Kiedy chłopcy im opowiedzieli o tym, co znaleźli na strychu i o tym całym pomyśle, ojciec od razu to podchwycił i pomógł w całym przedsięwzięciu. Szybko załatwione zostały formalności związane z wynajmem. Potem remont i po miesiącu miejsce na izbę pamięci pradziadka było prawie gotowe. Babcia, choć sceptycznie nastawiona, ostatecznie cieszyła się z pomysłu. Żartowała, że teraz na strychu zostaną tylko myszy, pająki i strach.

- Najważniejsze medale są z olimpiady, te proszę powiesić z przodu. Ten puchar na tej półce, bo jest największy. Zdjęcia do gabloty… - całą częścią organizacyjną i estetyczną zajęli się Miron z Olkiem, dyrygując przy komponowaniu tego „minimuzeum”.

- Ale się cieszę! To już jutro! Sam prezydent miasta zadeklarował się, że dokona oficjalnego otwarcia – ekscytował się Olek.

- Pomyśl, gdybyśmy nie szperali na tym strychu, to tego wspaniałego miejsca by nie było! Taki kawał sportowej historii zamknięty na poddaszu. Ach, ten pradziadek, czasem skromność nie popłaca - zaśmiał się Miron.

Następnego dnia, jeszcze przed południem, odbyło się uroczyste otwarcie. Pan prezydent przyjechał ze swoim zastępcą. Została przecięta wstęga i oficjalnie Izba Pamięci Maurycego Latoszka została udostępniona dla wszystkich.

- Całe miasto zna, pamięta i wspomina wspaniałego, utalentowanego człowieka, jakim był Maurycy Latoszek. Nie zawaham się powiedzieć, że to najwybitniejszy polski szachista, uważany za klasyka szachów. Choć nie pozostawił po sobie żadnych zapisków, śmiało można rzec, że Latoszek zasługuje na miano jednego z nowatorów szachów w naszym kraju. Bardzo się cieszę, że powstało takie miejsce, że dzięki dwóm młodym chłopcom możemy bliżej poznać tak wybitną postać – pan prezydent uśmiechnął się i popatrzył z dumą na Olka i Mirona.

Izba Pamięci Maurycego Latoszka cieszyła się ogromnym zainteresowaniem. Codziennie odwiedzały ją tłumy, od najmłodszych do najstarszych. Pamiątki po znanym szachiście wzbudzały respekt, szacunek i podziw. Pierwsze szachy pradziadka stały na honorowym miejscu. Stały się też inspiracją dla młodzieży, ponieważ w krótkim czasie po otwarciu izby w mieście powstała pierwsza sekcja szachowa.

Prawnukowie Maurycego Latoszka szybko też złapali szachowego bakcyla. Z treningu na trening, z zawodów na zawody powiększała się lista sukcesów chłopców. Rodzice cieszyli się, że sportowy duch w rodzinie jednak nie zaginął. Wprawdzie nie była to piłka, lecz szachy, ale babcia mawia, że choć wszyscy sportowcy nie są szachistami, to wszyscy szachiści są sportowcami.

- Wieża na D8 – powiedział Miron.

- Król na D6. Szach i mat! – klasnął w dłonie Olek. - Przegrałeś!

- Teraz przegrałem, ale dzięki pradziadkowi Maurycemu ten szach i mat jest całkiem przyjemny i chyba zwycięski – powiedział z sentymentem Miron i puścił oko do pradziadka na zdjęciu.


MARTA PAŁKA

- II miejsce w kategorii proza,  klasy IV-VI

 

Świat oczami chomiczka

 

Hej, jestem Kiul, Hamsterdam, Malutek, Bobek, Kukuś, Gug, Słodziaczek, Pączuś, albo Prosiaczek. Jestem chomikiem i mam chyba milion imion, ale tak naprawdę nazywam się Dropsik 

Moimi opiekunkami są Marta, Marysia i Madzia, ale Marta często powtarza swoim siostrom, że nie są moimi opiekunkami, bo się mną nie opiekują. Dwie młodsze dziewczynki bardzo często biorą mnie na ręce i gdyby brał mnie ktoś normalny, siedziałbym tam całymi dniami. Niestety, te kosmitki mnie sobie wyszarpują, ciągną mnie, kładą do góry nogami, kręcą mną, szarpią, bawią się mną! I nawet nie przyjdzie im do głowy, że ja tego nie chcę i mnie to boli! Wtedy Marta zaczyna mocno płakać, krzyczy i albo wybiega z pokoju i mówi, że nie może na to patrzeć, albo po prostu im przywala. Najgorsze jest, gdy mnie przytulają. Kiedy tata ostrym tonem powie, że mają mnie odłożyć do klatki, to już wiem, że zaczną się dusicielskie przytulaski. Wtedy nabieram dużo powietrza tak, żeby starczyło mi do końca życia, bo za każdym razem mam wrażenie, że to moja ostatnia chwila. Na szczęście zawsze do akcji wkracza ktoś normalny i odkłada mnie do klatki. Opanowałem już trik, który od dawna stosuję, gdy już bardzo chcę iść do swojego domku. Wystarczy do tego tylko mój długi kuperek i wiara we własne siły. Gdy już wycisnę to co im się należy, wracam z chytrym uśmieszkiem do mojej klatuni. Najcudowniejszej klatuni. Moja klatka jest wyposażona w trzy piętra, ruły, dwa domki, kołowrotek, karuzelę i posłanko z trocinek, w którym się zakopuję. Mam dużo zabawek i dużo zajęć ( w czym najwięcej czasu zajmuję mi spanie), ale gdy mi się nudzi, to sam wymyślam sobie zabawy. Ostatnio zrobiłem z mojej klatki bieżnię. Zaczynałem od parteru, wspinałem się na pierwsze piętro po szczebelkach, z pierwszego piętra wspinałem się na drugie, z drugiego schodziłem na pierwsze, ale po drugiej stronie i po rurce schodziłem na parter. I tak dalej. Zrobiłem kilka takich rundek i poszedłem spać. Najlepsze w moim mieszkanku jest to, że mam miseczkę pełną jedzenia, która codziennie się zapełnia. Bardzo lubię z niej jeść, co jest chyba oczywiste. Gdy napycham karmę do moich „buł”, dziewczynki szybko lecą po telefon( jak to nazywają) i robią mi zdjęcia, a ja ślicznie pozuję i wszyscy są zauroczeni. Lubię jak Marysia mnie wyciąga, żeby dać Marcie, ale Marta często gapi się na takie coś co ma różne obrazki na okładce, a w środku literki, ale nie ma obrazków i wtedy w ogóle się mną nie przejmuje! Mój chomiczy rozumek jest za mały, żeby to pojąć, ale w takiej sytuacji zazwyczaj wchodzę pod pluszaki i udaję, że chcę zeskoczyć z łóżka. Wtedy dopiero Marta odrywa wzrok od tego przeszkadzającego mi w pieszczotach czegoś!  

Tak właśnie wygląda moje życie: śpię, jem, śpię, bawię się, jem, śpię, bawię się, jem. I chodziaż Marta często mówi, że lepiej byłoby mi u kogoś innego, to nie chcę tego, bo kto rozpieszczałby mnie tak bardzo jak moje dziewczynki!  

 

Wiersze ekologiczne, które napisali uczniowie, a które ukazały się w broszurce wydanej przez Gminę Godów

2021


,,Czyścioch i Brudas’’

Czyścioch i Brudas w jednym domu mieszkali,

Czyścioch na górze, a Brudas na dole.

Czyścioch porządek bardzo sobie chwali.

Brudas w bałaganu siedzi żywiole.

Tutaj papier, tam butelka, puszka, worek,

 bioodpady i akumulatorek.

 

Śmieci wszędzie, odór wszędzie

Któż wytrzyma w tym obłędzie.

Znosi to Czyścioch nareszcie nie może

Spotyka Brudasa i prosi w pokorze:

-Zrób porządek panie,

Twoje podwórko prosi o sprzątanie.

 

W równym rzędzie stoją kosze,

Niebieski, zielony, brązowy i żółty o proszę.

Niebieski na papier, w zielonym butelka,

Z brązowego skórka banana zerka.

W żółtym jak słońce worki i puszki,

Akumulatorek oddaj w punkcie zbiórki.

 

Dziś ekologia bardzo mądre słowo,

Wszyscy przyrodę chcemy mieć zdrową.

Cóż było mówić? Brudas zawstydzony,

Ma rację Czyścioch, to fakt potwierdzony.

Zróbmy wreszcie z tym porządek,

I zadbajmy o los Ziemi, by nie znikła nam w przestrzeni

Brudu, bałaganu i rupieci, od dziś i Brudas SEGREGUJE ŚMIECI!!!

 

Anna Małysz, klasa 8 a

 

"Oda do śmieci"

 

Śmieci, ach śmieci,

Wy nasze niechciane!

Wiedzą to nawet dzieci,

Że musicie być odpowiednio segregowane!

 

Na naszej planecie powodujecie zanieczyszczenie,

Wywołujecie przeróżne choroby,

Pachniecie nieładnie (a to ma znaczenie),

W ogóle nie służycie do ozdoby!

 

Bądźcie więc grzeczne,

Śmiało do worka wskakujcie!

I bądźcie też nam wdzięczne,

Za sprzątanie ludziom dziękujcie!

 

Nikola Ledwoń, klasa 8 a

 

 

Ekorada

Słyszeliście o Skrzyszowie?

Jeśli nie, to zaraz Wam powiem.

Tutaj wszyscy - starsi i dzieci,

Wiedzą, jak segreguje się śmieci.

 

Jeden worek jest zielony, po samą górę szkłem wypełniony.

W następnym metale i plastiki - żółte są te pojemniki.

Niebieskie kontenery są na notatki i stare papiery,

A w brązowym skórki ziemniaczane - z nich później kompost powstanie.

 

O segregacji wszyscy pamiętamy.

Dlatego czysto i pięknie w Skrzyszowie mamy.

Na koniec posłuchajmy małej ekorady:

Nie ma śmieci, są odpady!

                                    

Filip Przybyła, klasa 7 b

 

Śmieci Ziemie zalewają

Śmieci Ziemię " zalewają",

bo do worków i koszy nie trafiają.

Gdy na leśnej ścieżce

nawadniasz się-

Nie zostawiaj butelki-

-teraz waży mniej!!!

Po słodkościach papierki zbierz

i w niebieskim worku umieść.

W żółtym- plastiki, puszki

znajdą się.

W zielonym szkło " rozbija się".

 

Maksymilian Halista, klasa 8c

 

 "Szept"

Tu papierek, tam zakrętka

i zgnieciona leży puszka.

Matka Ziemia poruszona

szepcze cicho nam do uszka:

,,Jeśli chcecie na tej ziemi,

wśród zieleni żyć sto lat,

segregujcie, proszę, śmieci,

a piękniejszy będzie świat!”.


Wróbel, sarna, sowa, dzik,

polny mak i nawet grzyb,

również szepczą cicho:

,,Szanujcie nas,

nie wyrzucajcie śmieci w las!”.


Morze szumi, słońce grzeje,

deszczyk pada i wiatr wieje,

niosąc echa szept:

,,Nie zostawiajcie śmieci wszędzie,

a powietrze czyste będzie!”.

A ja kończąc wierszyk ten,

z ekologią za pan brat

szepczę do Was moi drodzy:

,,Dbajmy wspólnie o nasz świat!”.

 

Weronika Tesarczyk klasa 7a

 

Gra w kolory

 

Śmieci zbieramy,

bo o Ziemię dbamy.

W segregację się bawimy,

by odciążyć "krainy".

Szkła z plastikiem nie mieszamy,

by Nasze dzieci widziały.

Do przeróbki pójdzie wnet,

oddychać będzie lżej.

Żółte- plastik,

zielone- szkło

do brązowego dajemy BIO!

 

 Wiktoria Halista, klasa 7 b

 

„Dobre rady”

Nie umiem wierszy układać,

nie jestem dobra z polskiego,

więc co tu dużo gadać-

po prostu nie śmieć kolego.

 

Bo ziemia nie lubi tego,

gdy ludzie ją zaśmiecają,

sprzątają śmieci ci,

co ją bardzo kochają.

 

Marta Kosider, klasa 5 b

 

„ŚMIECI”

Żeby na Ziemi lepiej się żyło,

Bardzo jest ważne, by śmieci nie było.

Warto się trzymać jednej zasady:

„Ograniczaj śmieci, segreguj odpady”.

Można w ten sposób pomóc przyrodzie,

Glebie, zwierzętom, roślinom i wodzie.

I każdy z nas będzie zadowolony,

Gdy świat nie będzie tak zaśmiecony

 

Wojtek Trzeciak, klasa 4 b

 

„SEGREGACJA TO DLA NASZEJ ZIEMI SATYSFAKCJA”

Każdy dużo śmieci produkuje,

a to dla naszej Planety źle rokuje.

Potrzebna naszej Ziemi jest segregacja -

-to wcale nie jest taka trudna akcja!

 

Nie zaśmiecaj lasów, ulic, pól,

bo to Ziemi sprawia ból!

Segreguj prawidłowo śmieci,

jeśli chcesz czystą Planetę zostawić dla dzieci.

 

Wrzucaj śmieci do koszy prawidłowo,

A dostaną one swoje życie na nowo.

Wtedy śmieci będzie mniej,

A nam na Ziemi będzie się żyło lżej!

 

Mateusz Bagłaj, klasa 4 a

 

,,Śmieci na Ziemi"

Ziemia duża, kolorowa,

każdy śmieć przyjąć gotowa?

Co dzień śmieci tworzy się bez liku,

a więc o co tyle krzyku?

 

Śmiecą mali, śmiecą duzi,

a na naszej Ziemi

uśmiech jest coraz mniejszy,

bo garb ze śmieci co dzień większy!

 

Plastikowy, papierowy,

szklany, szary, metalowy,

śmieci wokół nas bez liku,

a więc o co tyle krzyku?

 

Do roboty duzi, mali!

Wszyscy kosze już dostali,

każdy śmieć w nich wyląduje,

kolorową, piękną Ziemię to uratuje!


Oliwier Salamon,  klasa 5 b

 

"Walka o planetę"

Mimo że jestem małym punkcikiem we wszechświecie

i jednym z milionów osób

na tej planecie,

nawet ja mogę o planetę dbać,

bo nie można przecież biernie stać.

 

Żeby Ziemia była zdrowa, dbanie o nią trzeba zacząć od siebie,

nie trzeba do tego wielkich umiejętności,

a wystarczą proste, codzienne czynności.

 

A więc:

używam wielorazowych toreb

zamiast plastiku,

nie piję wody butelkowanej -

z kranu leci równie dobra w smaku!

No i segregacja śmieci - temat rzeka -

-bardzo ważny dla każdego człowieka.

 

Wiem, że nawet te moje proste działania,

są bardzo ważne dla planety ratowania,

jeżeli chcemy, by nasza Ziemia

służyła również następnym pokoleniom!

 

Franciszek Witek,  klasa 5 b

 

"Pomagamy planecie"

Wie to młodsza siostra,

wie to starszy brat,

że plastikowa reklamówka

rozkłada się sto lat!

 

Gdy połknie ją ryba albo żółw

ani jeden, ani drugi nie wyjdzie z tego zdrów!

Również ptakom może szkodzić

i wszystkim innym zwierzętom z naszego globu.

 

Dlatego używam siatek lnianych

(wielokrotnie używanych)

i ograniczam zużycie plastiku - a korzyści z tego jest bez liku.

 

Więc: koleżanko, kolego !

Nie róbcie z tego wielkiego: "o, rety! "

i nie pytajcie, co planeta może dać tobie,

tylko co ty możesz zrobić dla planety ?

 

Hania Witek, klasa 4b

 

 

Śmieci duże,

Śmieci małe,

Zaśmiecają świat nasz cały.

Mały śmieć niby nic,

a to taka mała wesz.

Co niszczy i psuje,

I środowisko nam rujnuje.

Widzisz śmieci,

Nie wstydź się tego,

I podnieś je, kolego !

Wrzuć do kosza:

Papier, worek oraz szkło,

Każdy odpad przydział w kuble ma.

Więc gdy śmieci wyrzucamy,

To o środowisko dbamy !

 

Szymon Pawełoszek, klasa 5 b

 

Grzeczne dzieci

Jesteśmy grzeczne dzieci ,

ładnie segregujemy śmieci.

Po sobie papierków nie zostawiamy,

Szybko do kosza je wrzucamy!

I ty, przyjacielu drogi,

Nie zaśmiecaj dzieciom drogi,

Bo choć krótkie rączki mają,

To już do odpowiedniego kosza śmieci wyrzucają.

 

Ryan Handzel-Graboń, klasa 5 b

 

 

„Śmieci!”

Czy wy dobrze wiecie dzieci,

Że w lesie się nie śmieci?!

Sarny, wiewiórki, wilki, dziki,

Nasze życie jest zagrożone

Gleba, woda i powietrze

Są skażone.

 

Śmieci w lesie, śmieci w wodzie,

przecież to szkodzi naszej przyrodzie.

Worki, papiery, butelki całe

Zagościły tu na stałe.

 

Dbajcie o przyrodę

I segregujcie śmieci

Drogie dzieci!

 

Miłosz Boziński,  klasa 4 a

 

Ziemia to my …

Ziemia to my,

Ziemia to wszystko, co mamy.

Żeby Ziemia była zdrowa,

Trzeba śmieci segregować.

 

Śmieci do ziemi nie pasują,

Śmieci ziemię rujnują.

Mały czy duży niech się nauczy,

Co należy zrobić, żeby śmieci się pozbyć.

 

Więc zasady wprowadzamy:

jak dobrze śmieci wyrzucamy,

lasy, góry, morza i rzeki

nie wyrzucaj tam śmieci !

 

Bo przyroda to odczuje

I pokaże, jak się psuje.

A więc, żeby wszystko było jasne

Śmieci lubię segregować.

 

Alicja Fojcik, klasa 5b

 

„Wyliczanka”

Elemele dzisiaj w lesie śmieci wiele.

Tu szklana butelka, tam czerwona tasiemka,

Gumowe opony i stare silikony.

 

Wołają zwierzęta, że w lesie śmiecą

na potęgę i las szpecą.

Niszczą krzaki, depczą zajęczaki,

i zatruwają świerszczaki.

 

Stukają dzięcioły, że znikną za chwilę nam pszczoły.

Zginie rudzielec, mały zawilec,

bo ludzie są gorsi niż...

 

Antonina Szkatuła, klasa 8a

 

 

„ŚMIECI”

Śmieci, śmieci co wy robicie?

Czy nie widzicie, że świat niszczycie?

Pełno was w glebie, powietrzu i wodzie,

Czemu tak dokuczacie przyrodzie?

Przez was zwierzęta i ludzie chorują,

Oni zamiast chorób zdrowia potrzebują!

Zatem zmykajcie z naszej planety,

Bo dla was tu miejsca nie ma niestety!!!

 

Tomek Trzeciak, klasa 7c

  

 Złoty Wawrzyn 2021 

Wiosną odbył się Powiatowy Przegląd Twórczości Literackiej Dzieci i Młodzieży "Złoty Wawrzyn" . I jak co roku nasi uczniowie nie zawiedli, zdobywając kilka nagród.

 

KINGA OŚLIZŁO

- II miejsce w kategorii proza,  klasy VII-VIII

 

Jesteś kochana

            Juana Garcia nigdy nie potrafiła przyjmować komplementów. Jako dziecko była niesamowicie nieznośna, przez co niezbyt lubiana przez rówieśników. Z początku zupełnie się tym nie przejmowała, tłumacząc, że nie potrzebuje nikogo do szczęścia. Kiedy jednak zaczęła dorastać, brak przyjaciół z czasem zaczynał ją lekko przytłaczać.

            Doszła do wniosku, że problem tak naprawdę nie tkwi w innych ludziach, a w niej samej. Zmiana nie przyszła jej łatwo, a przynajmniej nie od razu. Dzień po dniu starała się być lepszą córką, siostrą i uczennicą, aż w końcu jej się to udało. Od tego czasu Juana stała się zupełnie inną osobą — pomagała potrzebującym, udzielała się w samorządzie szkolnym i wolontariacie, uczęszczała na dodatkowe zajęcia i przez wielu uczniów uważana była za wzór do naśladowania. Niestety, miało to też swoje minusy. Jednym z nich były właśnie komplementy, których dziewczyna nie znosiła dostawać. A już jedno stwierdzenie wywoływało u niej dreszcze. Najlepiej gdyby zostało kompletnie wymazane ze wszystkich słowników na świecie.

            — Jesteś kochana, Juana. — jej nauczycielka fizyki, pani Castillo, zdecydowanie nadużywała tego zdania. Nazywała Garcię kochaną za każdym razem, gdy ta zaoferowała jej pomoc, nawet jeśli chodziło o najzwyklejsze przeniesienie podręczników z klasy do klasy. Wcale nie chodziło o to, że Juana jej nie lubiła, wręcz przeciwnie. Jednak słowo "kochana" sprawiało, że w jej głowie od razu zapalała się czerwona lampka. Nikt poza nią o tym nie wiedział i jak na złość każdy nałogowo je powtarzał, najwyraźniej chcąc, by już do reszty znienawidziła jakiekolwiek pochwały.

            Juana miała dość, gdy słyszała jedno i to samo słowo po kilkanaście razy dziennie. Tego dnia też nie miało być inaczej. Dziewczyna zaczynała zajęcia od sprawdzianu z matematyki, na który jak zawsze była w stu procentach przygotowana. Gdy tylko dostała arkusz i pochyliła się nad stolikiem, by podpisać się na samej górze kartki, ktoś szturchnął ją długopisem w plecy.

            — Którą masz grupę? — zapytała siedząca za nią Gabriela, kiedy ta tylko się odwróciła.

            — B — odpowiedziała szybko Juana, wracając wzrokiem do swojej karty. Przyłapanie na ściąganiu było ostatnią rzeczą, jakiej teraz chciała, a w szczególności przez pana Márquez’a, który w całej szkole był znany ze swojej surowości już od kilku dobrych lat.

            — Super, ja też.

            Garcia nawet nie odpowiedziała, a jedynie pochyliła się nad swoją kartką, bez żadnych trudności rozwiązując cztery pierwsze zadania. Już miała brać się za następne, kiedy poczuła, jak Gabriela znowu lekko ją szturcha.

            — Co masz w drugim? — zapytała, uważnie śledząc wzrokiem nauczyciela, który jeszcze jej nie zauważył, co dla Juany było tylko kwestią czasu. Gabriela mówiła zdecydowanie za głośno.

            — D — odszepnęła, poruszając lekko ramieniem, by strącić z niego długopis, którego dziewczyna siedząca za nią najwyraźniej nie zamierzała zabrać sama.

            — Dzięki. Jesteś kochana. — Gabriela natychmiast zabrała pisak zapewne po to, by zaznaczyć odpowiedź, którą przed chwilą usłyszała od koleżanki. Juana westchnęła cicho, przy okazji zakreślając opcję A przy kolejnym zadaniu. Przez resztę lekcji siedząca za nią Gabriela już więcej się do niej nie odezwała.

            Po zajęciach Garcia skierowała się prosto do sali, w której odbywały się spotkania samorządu szkolnego. Nie miała dzisiaj na to najmniejszej ochoty, jednak zgłaszając się na zastępcę przewodniczącego zobowiązała się do obecności na takich spotkaniach, więc teraz nie miała większego wyboru.

            — Och, Juana, nareszcie jesteś! — Usłyszała głos Iana, zanim jeszcze zdążyła dobrze wejść do pomieszczenia. Jeśli wzrok jej nie mylił, przyszła jako ostatnia. — Mieliśmy dzisiaj omawiać przygotowania do walentynek. Co powiecie na listonosza? Wybierzemy jedną osobę, która będzie roznosiła w tym dniu kartki.

            Pomysł Iana spotkał się z aprobatą innych członków samorządu, więc chłopak z uśmiechem przeszedł do konkretów.

            — W takim razie kto zgłosiłby się do tego zadania?

            Odpowiedziała mu jednak cisza. No tak, Juana mogła się spodziewać, że nikt nie będzie chciał chodzić po całej szkole w stroju aniołka i rozdawać przypadkowym ludziom walentynki. Był to jeden z większych minusów tego pomysłu.

            — Ja mogę — powiedziała cicho, wzruszając ramionami. — Skoro nikt nie chce... Ktoś w końcu musi rozdawać te kartki, prawda?

            Ian uśmiechnął się szeroko, obejmując ją ramieniem.

            — Dzięki Juana! Jesteś kochana.

            Garcia skwitowała to milczeniem.

            Na podwórku panowała jeszcze większa duchota niż w szkole. Tegoroczna wiosna przypominała raczej środek wakacji aniżeli początek kwietnia, co dziewczyna przyjęła całkiem optymistycznie. Juana uwielbiała lato, nawet wtedy, gdy temperatura na termometrach wskazywała więcej niż trzydzieści stopni. Jeśli taki upał niósł ze sobą dwumiesięczną przerwę od szkoły, Juana byłaby w stanie go przeboleć.

            Kolejne minuty mijały, a autobusu wciąż nie było. Juana znudzona oczekiwaniem na transport wyjęła w końcu z kieszeni komórkę i zaczęła przeglądać wiadomości. Po krótkiej chwili do jej uszu dobiegła rozmowa kilku osób z jej klasy.

            — A może zaprosimy Juanę? — zapytała Soleá, biorąc się pod boki. Po kilku sekundach do szatynki doszło, że najprawdopodobniej rozmawiają o jakiejś imprezie. — Jest taka kochana, ale wydaje się, że nie ma za wielu przyjaciół, na pewno się ucieszy.

            — A niby jaka byłaby z nią zabawa? — odparł Carlos. — Znaczy, jasne, jest kochana ale jest też dość dziwna i taka...

            —Małomówna? Niewinna? — wtrącił Simon. Juana zagryzła wargę, przysłuchując się temu wszystkiemu z daleka. W międzyczasie na przystanek podjechał autobus, więc szatynka wzięła swoją torbę, którą wcześniej położyła na ławce i skierowała się w jego stronę, by koledzy przypadkiem nie pomyśleli, że ich podsłuchuje.

            — Może i macie rację... — westchnęła Soleá, ukradkiem patrząc, jak plecy Juany znikały za rogiem.

            W domu jak zwykle powitała ją cisza. Jej przyrodni brat Mario zapewne grał na swojej konsoli i nawet nie słyszał, że wróciła, a mama ślęczała nad swoim komputerem.

            U matki dziewczyny dało się ostatnio zauważyć oznaki pracoholizmu. Miliana Garcia dzień w dzień siedziała przy biurku i jednocześnie zajmowała się kilkoma rzeczami na raz. Nawet gdy źle się czuła, siedziała przed komputerem i monotonnie stukała palcami w klawiaturę. Juana za to nie znosiła tego, że jej własna matka nie jest w stanie poświęcić jej choć najmniejszej uwagi.

            — Cześć mamo — przywitała się cicho, wchodząc do pokoju. Kobieta jak zwykle siedziała na krześle, opierając brodę o dłonie i wpatrując się tępo w ekran monitora, tylko  teraz wyglądała znacznie gorzej niż zwykle. Jej skóra nabrała z lekka zielonego koloru, a cienie pod oczami zdawały się być dwa razy większe niż wczoraj. Dodatkowo wyglądała, jakby miała zaraz zwymiotować. — Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej.

            — Nic mi nie jest — odpowiedziała szorstko, tym samym dając Juanie znak, że ma wyjść z salonu i zająć się sobą. — Idź już... No nie wiem, odrobić lekcje, czy coś.

            — Nie zadają nam niczego na weekend — odpowiedziała szybko szatynka. Kobieta zdecydowanie potrzebowała jej pomocy, jednak najwyraźniej tego nie dostrzegała. — Co robisz? Przyniosę ci może jakieś tabletki ?

            — Nie, poradzę sobie... Nie zagaduj mnie, mam dużo do zrobienia na jutro, wiesz, ważny projekt i te sprawy.

            — Wyglądasz okropnie — burknęła Juana. — Mamo, daj sobie pomóc. Proszę.

            Miliana poczerwieniała.

            — No idź już! — warknęła, podnosząc głos. — Dam sobie radę. Nie potrzebuję cię.

            Wiedząc, że naciskanie nic nie da i tylko pogorszy sprawę, chwyciła plecak i niechętnie poszła na górę. Chciała tylko pomóc, a znów wyszło jak zwykle.

            Po drodze do swojego pokoju natknęła się na brata. Mario zaśmiał się gorzko, widząc jej wyraz twarzy. Najwyraźniej domyślił się, co wydarzyło się na dole.

            — Jakaś ty kochana, o Boże — zarechotał, zanim jeszcze zdążyła się odezwać. Ręką potargał jej włosy, uśmiechając się wrednie. — Szkoda, że zauważa to każdy oprócz twojej własnej matki.

            Juana całą sobą powstrzymywała się, żeby go nie uderzyć. Zamiast tego burknęła coś niezrozumiałego, wyminęła go i zamknęła się w swoim pokoju, padając na łóżko z głośnym westchnieniem.

            Chciało jej się płakać, krzyczeć, zniszczyć coś, cokolwiek... Zamiast tego wpatrywała się obojętnie w pomalowany na szaro sufit. Jeszcze nigdy nie było jej tak przykro jak teraz.

            Jej przyrodni brat trafił w samo sedno. Co z tego, że była kochana, skoro nie była kochana?

 

Cariño (nawiązuje do opowiadania - kochanie po hiszpańsku)

 

 

NIKOLA LEDWOŃ

- wyróżnienie w kategorii proza,  klasy VII-VIII

 

„No Escape”


- Kolejna wygrana, nudzi mnie już ta gra, skoro ciągle wygrywam - rzuciłem Nintendo na łóżko i usiadłem przy komputerze.

- Nie denerwuj się, Nate, ciesz się, że w ogóle wygrywasz - zaśmiał się Isaac.

- Nie moja wina, że masz słabe postacie - odpowiedziałem i zacząłem stukać w klawiaturę komputera.

- Mniejsza… W co teraz chcesz zagrać? „Zelda”? „Animal Crossing?” - usiadł na łóżku, szukając nowej gry.

- Chcę coś nowego, te są już stare i mnie znudziły – odpowiedziałem, klikając w link strony internetowej. - Na przykład to: „No Escape”. Co myślisz? – spytałem, pokazując palcem na monitor.

- Wiesz, wygląda na fajną, ale czy na pewno chcesz kupować z dark web? - spytał Isaac z zakłopotaniem w głosie.

- Tak, a co? Przystępna cena, ciekawa fabuła, jedna z lepszych grafik. Kupuję ją – powiedziałem, klikając przycisk „zamów”.

- Jak tam chcesz, ja już idę do domu. Wpadnę jutro. - Wziął swój plecak i pomachał na pożegnanie.

- Do jutra - odpowiedziałem i wykonałem ten sam gest.

Teraz mogłem już tylko czekać, aż przyjdzie gra. Na stronie było napisane, że powinna być dostarczona w ciągu dwudziestu czterech godzin. Sięgnąłem po telefon i zobaczyłem, że jest już 21.00. Dla mnie było jeszcze za wcześnie, aby pójść spać, więc zagrałem jeszcze kilka rundek w „Osu”. Kiedy w końcu oderwałem się od gry, zobaczyłem, że jest już 1.00 nad ranem. Szybko się przebrałem w piżamę i poszedłem spać.

Rano obudził mnie budzik do szkoły. Wstałem ospały, poszedłem się umyć i ubrać w szkolny mundurek. Spakowałem wszystkie potrzebne rzeczy do szkoły, a gdy ubierałem buty, usłyszałem dzwonek do drzwi. Otworzyłem je i zobaczyłem, że na wycieraczce leży paczka z napisem „No Escape”. Wziąłem ją do środka i położyłem na schody.

W drodze spotkałem Issac'a i razem poszliśmy do szkoły. Lekcje mijały powoli i jak zawsze dłużyły się niemiłosiernie. Druga klasa liceum jest naprawdę trudna, zwłaszcza zajęcia z programowania. W przyszłości chcę wypuścić na rynek własną firmę produkującą gry lub coś podobnego.

Po lekcjach wróciliśmy z Isaac'iem do mojego domu. Kiedy skończyliśmy zadania domowe, odpakowaliśmy nową grę i włożyliśmy kartę do Nintendo.

- Gotowy? - spytał Isaac.

- Po to kupiłem tę grę, aby ją odpalić, co nie? Gotowy! – powiedziałem, włączając grę.

Isaac zrobił to samo i nagle ekran Nintendo zaczął wciągać mnie i Isaac'a do środka.

Obudziłem się na chodniku w jakiejś ciemnej dzielnicy, a obok mnie siedział mój przyjaciel.

- Gdzie my jesteśmy?! - podniosłem się gwałtownie.

- Nie wiem, ale to przypomina mi sklep Michael'a. Chodź, sprawdźmy - pomógł mi wstać i poszliśmy w stronę drzwi sklepu.

- Dzień dobry! Jest tu ktoś? - spytałem, a zza lady wyskoczyła znajoma nam twarz.

- Nate, Isaac! Jak dawno was tu nie było, jak tam na studiach? – spytał właściciel sklepu, siadając na ladzie.

- Studiach? O czym mówisz Michael? - zdziwiłem się, a sprzedawca zaczął się śmiać.

- No, jak to? Jesteście na drugim roku studiów – odpowiedział, zmieniając wyraz twarzy na zaskoczony.

- Czekaj… Który mamy rok? - podniosłem głos.

- No, przecież 2024 - odpowiedział ze zdziwieniem.

- O rany, Isaac, my się w czasie przenieśliśmy - posłałem zszokowane spojrzenie przyjacielowi, a potem wróciłem wzrokiem do blondyna. – Słuchaj, Michael, jesteś specem od gier, więc powiedz mi wszystko, co wiesz o grze „No Escape” - uderzyłem w biurko, na co on od razu z niego zeskoczył.

- Skąd ją macie? Jest bardzo trudna do zdobycia, nawet na dark webie. Kupują ją tylko doświadczeni gamerzy i przenoszą się w czasie. W opisie jest podane, że to gra przygodowa, gdzie musisz znaleźć wyjście ze świątyni, ale tak naprawdę musisz znaleźć wyjście z przyszłości. Wiem o niej tyle, bo sam w nią grałem i jestem jednym z niewielu, którzy ją przeszli. Aby opuścić przyszłość, musisz odnaleźć przyszłego siebie i wykonywać zadania, które pojawią się w grze - wyjaśnił.

- Ale jak mamy znaleźć przyszłych nas? Wiesz, gdzie teraz są nasze starsze wersje? - spytaliśmy jednocześnie z Isaac'iem.

- Powinniście teraz być w domu. Chyba godzinę temu skończyliście wykłady. Mieszkacie tam, gdzie kilka lat temu - odpowiedział, a my pobiegliśmy do wyjścia.

- Dzięki, Michael! Ratujesz nam życie. - krzyknąłem na pożegnanie i zamknąłem drzwi sklepu.

Ruszyliśmy razem z Isaac'iem w stronę mojego domu. Nie zajęło nam to dużo czasu, bo mieszkałem zaledwie dziesięć minut od centrum. Drzwi do domu były otwarte, więc weszliśmy bez pukania. W środku dużo się pozmieniało, wszędzie walały się pudła, kable i inne skrzynki. Weszliśmy po schodach na górę do mojego pokoju i gdy otworzyliśmy drzwi, zobaczyliśmy przyszłego Nate'a siedzącego przy kilku ekranach komputera. Na łóżku siedział zaś Isaac, a obok niego było wiele kartek i książek.

- Isaac, co będzie lepsze? – przyszły Nate odwrócił się na obrotowym krześle i spojrzał na nas z zaskoczeniem. – Czekaj, ja mam zwidy? - Podszedł do mnie i zaczął szczypać mnie w twarz.

- To boli! - odepchnąłem go. – Wiem, że jesteś zaskoczony i to, co teraz powiem, jest dziwne, ale ja i on jesteśmy z przeszłości. „No Escape” nas tutaj przeniosło - odpowiedziałem.

- Wow, słyszałem o tej grze, ale nie myślałem, że istnieje. Powinniście dostać trzy zadania, aby ją ukończyć, prawda? - spytał i usiadł na łóżko.

- Nate! Patrz, gdzie siadasz! Zgniotłeś nasze prace domowe! - Zdzielił go po głowie przyszły Isaac.

- Dokładnie nie wiemy, ile mamy wykonać zadań, ale pierwsze polegało na odnalezieniu was - tłumaczyłem, a mój przyjaciel przytaknął. - Zobacz, dostałem informację, że zadanie wykonane - pokazałem mojej przyszłej wersji ekran Nintendo.

- Masz rację. Za kilka godzin powinno pojawić się nowe. Przez ten czas zostaniecie tutaj - odpowiedział i wyszedł z pokoju. - Idę przygotować wam miejsce do spania – powiedział, zamykając drzwi.

Isaac zaczął rozmawiać ze swoją nowszą repliką, a ja rozglądałem się po pokoju. Teraz był zupełnie inny. Zamiast jednego stały tu trzy ekrany i dwa komputery. Podszedłem bliżej i zobaczyłem znajome mi oprogramowanie. Kiedyś z nudów zacząłem tworzyć własną grę, ale nie myślałem, że będę planował wypuścić ją na rynek. Usiadłem na krześle i zacząłem klikać w klawiaturę komputera.

Po kilku minutach wrócił przyszły Nate i pokazał nam nasze miejsce do spania. Potem na chwilę wróciliśmy do mojego pokoju i rozmawialiśmy. Okazało się, że teraz jestem coraz bliżej założenia firmy z grami, a Isaac mi w tym pomaga, kupując jak najlepsze sprzęty do programowania. Jego rodzice dostali lepszą pracę za granicą, ale on miał tutaj studia, więc przeprowadził się do mnie. Po kilku godzinach rozmowy przebraliśmy się w piżamy, które nam dali i poszliśmy spać.

Rano obudził mnie zapach śniadania, a dokładnie jajecznicy. Obudziłem przyjaciela i zeszliśmy na śniadanie.

-Dzień dobry - powiedzieliśmy zaspanym głosem.

-Cześć. Kiedy zjecie śniadanie, przebierzcie się i sprawdźcie nowe zadanie. My za chwilę idziemy na wykłady i nie będzie nas do 16.00 - oznajmił przyszły Isaac, nakładając na talerze nasze śniadanie.

Po zjedzeniu posiłku poszedłem na górę i sprawdziłem powiadomienia na Nintendo. Dostaliśmy nowe zadanie: mieliśmy dokończyć programowanie gry, postaci i stworzyć historię. Nie zwlekając, odpaliłem komputer i zacząłem dokańczać oprogramowanie. Po trzech godzinach większość była już gotowa. Isaac zaproponował mi pomoc w grafice. Chłopak przysunął się do komputera i zaczął sprawdzać, jaka grafika została użyta, po chwili zaczął swoją pracę. Idąc jego śladem, zacząłem dokańczać program. Kiedy minęła godzina, skończyłem programowanie i pomogłem przyjacielowi. Po kolejnych czterech godzinach została nam już tylko do dopracowania historia gry, ale to postanowiliśmy zostawić naszym przyszłym wersjom.

Po chwili usłyszeliśmy otwieranie drzwi, co oznaczało, że nasze przyszłe wersje wróciły już z wykładów.

-Wróciliśmy! - krzyknął Isaac, zdejmując buty.

-Cześć. Dostaliśmy już nowe zadanie, musimy dokończyć moją grę. Ja i Isaac skończyliśmy już oprogramowanie i grafikę, została tylko historia - odpowiedzieliśmy.

-Widzę, że się wam nie nudziło. Idźcie już do pokoju, my tam za chwilę przyjdziemy i pomyślimy nad historią - powiedział przyszły Nate, kierując się w stronę kuchni.

Jak polecił, tak zrobiliśmy i odpaliliśmy komputer. Po kilku minutach obaj przyszli i zaczęliśmy wspólnie tworzyć historię i dialogi postaci. Kiedy minęła 22.00, skończyliśmy. Po naciśnięciu przycisku „twórz” przyszło powiadomienie na Nintendo, że zadanie zostało zaliczone. Aby uczcić zakończenie tworzenia gry, postanowiliśmy zamówić pizzę na kolację. Jedliśmy posiłek, oglądając film i rozmawiając na różne tematy. Kiedy było już późno w nocy, wszyscy zasnęliśmy na kanapie.

Rano, gdy się obudziłem, była 10.00 i wszyscy jeszcze spali. Postanowiłem zrobić na śniadanie kanapki, a potem sprawdzić, jakie jest kolejne wyzwanie do zaliczenia. Kiedy skończyłem robić śniadanie, dostałem powiadomienie o nowym zadaniu. Brzmiało ono tak: „Czas na ostatnie zadanie. Musisz podpisać kontrakt z wielką firmą na temat nowej gry. Powodzenia.”

Szybko pobiegłem obudzić starszego Nate'a, żeby powiedzieć mu o nowym zadaniu.

- Nate! Mamy nowe zadanie! - zacząłem go szturchać, aby się obudził.

- Jakie? - spytał zaspany.

- Musimy nawiązać kontrakt z wielką firmą na temat naszej gry - wyjaśniłem.

- To będzie trudne, ale mam jedną na oku. Dzisiaj do nich zadzwonię – powiedział, wstając z kanapy.

- Dobrze, idę sprawdzić, jak idzie kończenie gry – powiedziałem, idąc na piętro do mojego pokoju.

Wszystko szło zgodnie z planem, żadnych wirusów ani błędów w plikach. Uśmiechnąłem się do siebie i usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Wszedł przez nie Isaac.

- Wszystko w porządku z grą? – spytał, siadając na łóżko.

- Tak, dzisiaj ostatnie zadanie i wracamy do domu - posmutniałem.

- Szkoda, podobało mi się tu - odpowiedział i również posmutniał.

Usłyszeliśmy, jak przyszły Isaac i Nate wołają nas na dół. Szybko zeszliśmy ze schodów i dowiedzieliśmy się, że właściciel firmy zgodził się zobaczyć grę i że mamy przyjechać do jego firmy za dwie godziny. My musieliśmy zostać w domu, bo nie byłoby za ciekawie, gdyby ktoś rozpoznał, że jesteśmy z przeszłości. Nasze starsze wersje zaczęły biegać po domu i szukać eleganckich ubrań, w które mogliby się ubrać. Co chwilę ktoś wpadał na puste kartonowe pudło lub potykał się o kabel. Kiedy oni się ubierali, ja poszedłem zgrać na pendrive’a gotową grę. Po godzinie nasze przyszłe wersje były już gotowe do wyjścia. Isaac wziął pendrive’a z grą i wsadził go do kieszeni. Obaj wyszli z domu. Powinni wrócić za kilka godzin.

Po trzech godzinach pojawili się w domu w jeszcze lepszych humorach, niż wcześniej.

- Gra się przyjęła bardziej, niż się spodziewaliśmy! - powiedział z radością w głosie Nate.

- To świetnie! – odpowiedziałem i w tym momencie poczułem wibracje w kieszeni. - Teraz chyba czas się pożegnać. - Zacząłem czytać z ekranu Nintendo: „Gra została ukończona, do powrotu zostało sześćdziesiąt sekund.”

- Będziemy za wami tęsknić - powiedzieli obaj i podeszli, aby nas przytulić.

- My też będziemy tęsknić - odpowiedzieliśmy i oddaliśmy uścisk.

Nagle poczułem lekki zawrót głowy, po chwili, gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem mój stary pokój.

- Wróciliśmy - powiedziałem z uśmiechem.

- Tak, wróciliśmy, Nate – Isaac również się uśmiechał.


 

SANDRA ADAMCZYK

- II miejsce w kategorii poezja,  klasy IV-VI

 

Ty i ja – bieguny dwa

Miłości potrzebuję i jak odludek się czuję,

bo nie widzisz dziewczyny na uboczu ani jej zakochanych w Tobie oczu.

Ja myślę o Tobie, gdy do stołu siadam,

nie zwracam uwagi co na obiad zjadam,

myślę o Tobie całe dnie

Kocham cię ponad wszystko

a gdy jesteś choć trochę blisko

jak w niebie się czuję

i żałuję,

że nawet przyjaciółmi nie jesteśmy bliskimi.

Stąd moim marzeniem jest między innymi,

że kiedyś do mnie podejdziesz

na spacer się ze mną przejdziesz...

Ja z nieśmiałością się borykam

Więc pierwsza Cię pewnie nie spytam.



Ciężka sprawa

Każdy inaczej postrzega świat

Niejeden by tylko jadł.

Kiedy inni widzą żelki i sernik czekoladą oblewany

ja widzę nowe kilogramy.

Kiedy inni -czy chcę ciastko -pytają

w mojej głowie się myśli mieszają.

Kiedy mama obiad na stole stawia

u mnie nowy pomysł się zjawia...

I pół porcji zostawiam

lecz na to nie pozwalają

cały obiad we mnie wciskają.

Czasem z powodu wagi płaczę

zwłaszcza gdy się w lustrze zobaczę.



Zamknięci w domu


Kiedyś każdy na szkołę narzekał

i na weekend tylko czekał,

teraz gdy w domu zamknęli nas

i na wszystko mamy czas

okropnie nam się nudzi.

Choć nawet na zdalnym trzeba się natrudzić,

nie możemy się spotkać z przyjaciółmi swoimi

(a to tak tylko między innymi).

Mogłabym godzinami wymieniać

ale nie będę wiersza w elaborat zmieniać,

więc powiem tylko tyle:

sama siebie pytam, ile

w domu czasu siedzimy

bo koronawirusa się boimy.

Do kina nawet iść nie możemy

imam wrażenie, że za chwilę w domu skiśniemy.

Kiedyś każdy na komputerze całą dobę przesiedzieć chciał

i nikt nie pomyślał, że będzie dość tego miał.

A morał jest z tego taki,

że człowiek jest nijaki,

bo gdy zawsze jedno się zdarzy

on myśli, że na odwrót się wydarzy.


FILIP PRZYBYŁA

-  II miejsce w kategorii proza, klasy IV-VI

Podlaskie potwory

- Pociąg osobowy relacji Katowice – Białystok wjedzie na tor pierwszy przy peronie drugim. Proszę zachować bezpieczną odległość od torów – wygłosiła pani z megafonu.

- Nie zdążymy! Ty zawsze masz czas! Mówiłem ci tysiąc razy, żebyś sprawdził godzinę tego pociągu. On nie będzie na nas czekał, zaraz odjedzie... – trajkotał zdenerwowany Tolek i nakręcony jak katarynka wyrzucał z siebie potok słów.

- Człowieku czy ty musisz tak marudzić? Spokojnie, wszystko mam zaplanowane co do minuty – śmiał się Bolek.

Chłopcy byli przyjaciółmi od przedszkola. Zawsze razem, jako że byli jedynakami, traktowali się jak bracia. Mimo iż różnili się prawie wszystkim, żyć bez siebie nie mogli. Tolek nieśmiały, zamknięty w sobie, wrażliwy, małomówny, ale bardzo bystry i rozsądny. Bolek zaś to dusza towarzystwa, szalony, wygadany, zawadiaka wśród niepokornych, tryskający humorem nawet przez sen. Oboje marzyciele, z głową pełną pomysłów, pozytywnie zakręceni i zawsze gotowi do działania. Lubili wszystko co związane z wodą. Każdy wolny czas spędzali na basenie. Marzyli o obozie kajakowym i w tym roku wreszcie się udało.

- Widzisz marudo? Bez nas ten pociąg by nie odjechał – śmiał się rozentuzjazmowany Bolek, kiedy obaj rozsiedli się w przedziale.

- Z tobą to tak zawsze – przewrócił oczami Tolek. Wszystko na ostatni moment. Umrę ci kiedyś na rękach z tych nerwów – dodał i puścił oko do przyjaciela.

Przed nimi kilka godzin jazdy pociągiem. Nie nudzili się jednak ani chwili. Ciągle rozmawiali, podziwiali widoki za oknem, grali w „kółko i krzyżyk”, studiowali przewodnik „Kajakiem po puszczy". Bardzo ich to wszystko intrygowało, bo doskonale wiedzieli, że na obozie spędzą niezapomniane chwile. Droga minęła bardzo szybko i prawie nie zauważyli, kiedy znaleźli się na dworcu w Białymstoku, gdzie czekał na nich bus. Ten zawiózł ich do samego Supraśla. To tam mają spędzić najbliższe siedem dni.

- „Rycerzyk"? Co to za nazwa? Brzmi jak „witamy przedszkolaczków na wycieczce w skansenie" – śmiał się Bolek patrząc na nazwę obozowiska.

- Przestań! Fajna, optymistyczna nazwa. Zobaczymy, jakim ty będziesz odważnym rycerzykiem, siadając do kajaka – śmiał się z przyjaciela Tolek.

Popołudnie minęło chłopcom bardzo szybko. Z różnych stron Polski przyjeżdżali obozowicze. Nawiązywały się nowe znajomości, a na wieczór została zwołana zbiórka i zaplanowano ognisko.

- Witam wszystkich bardzo serdecznie. Nazywam się Wacław Kot i będę waszym instruktorem – powiedział barczysty pan, z brodą prawie do pasa.

- Wygląda jak wilk morski ze statku pirackiego, a nie z klubu kajakowego – szturchnął Bolek Tolka i obaj się roześmiali. Pan Wacław okazał się jednak bardzo sympatycznym człowiekiem, szczegółowo objaśniał zasady panujące na obozie i plan na cały tydzień.

- Jeśli nie pływaliście wcześniej na kajaku to nic straconego. Ten obóz przeznaczony jest również dla początkujących wodniaków. Pokażę wam, jak bezpiecznie wsiąść i wysiąść z kajaka oraz jak skutecznie wiosłować i manewrować. Wieczory spędzimy z gitarą przy ognisku, obserwując rozgwieżdżone niebo. Będziemy obcować z naturą i proszę nie bać się nowych wyzwań – roześmiał się pan Wacław. Mam nadzieję, że spakowaliście wodoodporne rzeczy i koniecznie aparat, bo okazji do zrobienia niesamowitych zdjęć na pewno nie zabraknie.

- Kiedy zaczynamy panie instruktorze? Już nie możemy się doczekać! Kiedy te przygody? Daleko stąd do przystani? A czy w wodzie jest niebezpiecznie? – pytali jeden przez drugiego. Przekrzykiwali się, śmiali, jedli kiełbaski i śpiewali. Mimo zmęczenia obozowicze długo potem nie mogli zasnąć. Światła w domkach paliły się bardzo długo, bo jak tu spać, gdy tyle myśli było w głowie.

- Bolek wstawaj! Zbiórka o 7:00, a ty śpisz! – denerwował się Tolek.

- Zieeeew, aaaa.... – ale mi tutaj dobrze, to świeże powietrze zdecydowanie mi służy – powiedział zaspany Bolek. Długo jednak nie trzeba było go budzić, bo myśl o wodzie i pierwszych kajakowych szlifach sprawiła, że wyskoczył z łóżka jak z katapulty i w mig był gotowy do wyjścia.

Dzień zapowiadał się piękny, ciepły i słoneczny. Cała grupa wzorowo stawiła się u instruktora i wszyscy razem ruszyli do przystani, gdzie czekała na nich niemała niespodzianka.

- Witajcie młodzi wodniacy! – krzyknął stary, siwy, ogromny pan. Był to Neptun i jego świta, w tym dwa diabły, które za wszelką cenę starały się zwrócić na siebie uwagę.

- Bolek uszczypnij mnie, bo chyba śnię - Neptun, diabły, trójząb… – ze strachem w oczach Tolek spojrzał na przyjaciela.

- Hahaha... ale będzie zabawa. Stary, będzie chrzest, szykuj tyłek – parsknął śmiechem Bolek.

Chłopiec miał rację, na całą ekipę czekała niespodzianka w formie chrztu wodniackiego. Tradycyjny zwyczaj symbolicznie przyjmujący nowych członków do towarzystwa kajakarskiego. Główną rolę grał Neptun i diabły, które co bardziej opornych musiały ponaglać, straszyć wiadrem wody albo wręcz doprowadzić siłą przed oblicze Neptuna. Przedtem każdy z obozowiczów zaliczał klapsy wiosłem, musiał też skonsumować „przysmak kajakarzy”, któremu daleko było do rarytasu, a sam widok bliżej nieokreślonej papki u wielu powodował odruch wymiotny. Na końcu, klęcząc na szyszkach przed szanownym obliczem Neptuna, świeżo upieczeni wodniacy byli przez niego chrzczeni. Głowa nieszczęśnika na zmianę lądowała w musztardzie i ketchupie. Każdemu nadano nowe, dość oryginalne imię, a dyplom obwieszczał, że wodniak zmył z siebie ziemskie nieczystości, przez co został wliczony do świty Neptuna.

- Kołyszący Szuwarek hahaha... – śmiał się z Tolka Bolek.

- Wolę swojego Szuwarka niż twojego Rozchichotanego Śledzia, haha... – ripostował Bolkowi przyjaciel.

Cala grupa padała ze śmiechu. Każdy chwalił się swoim nowym imieniem. Wesoła Meduza przekrzykiwała Dużą Krewetkę, a Szalony Małż gonił Szumiącego Tataraka. To był dzień pełen wrażeń, zakończony pieczeniem kiełbasek.

Nazajutrz rozpoczęły się już prawdziwe manewry. Grupa została podzielona na dwuosobowe składy i każdy z kajakiem i wiosłami rozpoczynał przygodę na rzece Supraśl.

- Stary, zemdleję zaraz, siadam z tyłu, muszę mieć oko na ciebie, bo ty jesteś niebezpieczny, muszę czuwać za nas oboje – wystraszony Tolek usadowił się z tyłu kajaka.

- Hahaha... proszę cię Szuwarku powiedz, że żartujesz z tym strachem. Nie martw się, nie dam ci zginąć - chichotał Bolek, ewentualnie zaliczymy szuwary, wszak twoje nowe imię zobowiązuje.

Mimo iż było to pierwsze spotkanie chłopców z kajakiem, wchodzenie i start wyszedł im bez zarzutu. Żaden się nie zamoczył. Test startu zaliczony na ocenę bardzo dobrą z oklaskami instruktora. Chłopcy płynęli czterokilometrowym odcinkiem Supraśla. Rzeka lekko meandrowała, z małymi progami. Nurt idealny dla początkujących kajakarzy.

- Widoki obłędne – zachwycał się Tolek. Cisza, przezroczysta woda z bujnie rozwiniętą roślinnością wodną, ryby oraz liczne ptaki i niskie drewniane mostki potwierdzały wyjątkowość tego miejsca. Wtem…

- Tolek słyszysz? Coś się poruszyło w krzakach! To „coś” chyba jest blisko – przestraszył się trochę Bolek.

- Tak! To samo chciałem ci powiedzieć. To jakiś zwierz i po dźwiękach nie wydaje mi się, aby był mały. Bolek boję się – lamentował Tolek. Chłopcy płynęli sami. Reszta grupy została daleko w tyle.

- A może to jakiś podlaski potwór? – Tolek był już naprawdę wystraszony. Bolek należał do tych odważniejszych, ale tym razem też czuł strach na plecach.

- Co robimy? Mam wrażenie, że ten „potwór” jest coraz bliżej. Na tym kajaczku daleko nie uciekniemy! Myśl Śledziu, bo podobno z nas dwóch jesteś bardziej odważny! – krzyczał coraz bardziej Tolek.

- Mijaliśmy mały mostek, wrócimy się tych kilka metrów i stamtąd na piechotę polecimy do przystani – powiedział zdenerwowany Bolek.

Chłopcy ile sił w nogach, bijąc rekord w biegu na przełaj, wrócili do miejsca startu. Tam opowiedzieli, co słyszeli w lesie, o rykach, szumach i wielkim „potworze”. Na widok wystraszonych młodych wodniaków wszyscy zaczęli się śmiać. W żartach padały pytania, czy potwór miał duży garb, rogi i kopyta? Ale chłopcom nie było do śmiechu.

- Jak to? Garb, rogi, kopyta, duży potwór? – zaczął szybciej myśleć Bolek. Stuknął się w głowę, klepnął w kolana… żubry! Tolek przewrócił się z wrażenie i powiedział do przyjaciela, że zachowali się jak Stefek Burczymucha. Mieli rację. To były żubry. Niedaleko miejsca, gdzie przepływali znajdowała się właśnie zagroda żubrów.

Kiedy instruktor i cała grupa dowiedzieli się o przygodzie chłopaków i o ich „stefkowej odwadze” na drugi dzień zamiast na kajaki wszyscy poszli oglądać żubry, sympatyczne „podlaskie potwory”. Przewodnikami byli oczywiście Bolek i Tolek.

xxxxxx

Nikola Rossa

  Północne Włochy, Varenna, 1982 

      Siedzę w swoim pokoju, znudzona zerkając na listy przysłane mi z Pensylwanii. Jestem przytłoczona ostatnim życiem, cotygodniowymi wyjazdami do samochodowego kina i oglądaniem filmów, których fabuła nawet mnie nie interesowała. Wychodzę na balkon i czuję, jak delikatna bryza rozwiewa mi włosy, a policzki przybierają różową barwę. Właśnie tego brakowało mi najbardziej przez ostatnie lata. Móc wyjść na świeże powietrze, zażyć spokoju, jednocześnie słuchać spokojnej, włoskiej muzyki granej w pobliskim barze. Pamiętam, gdy w dzieciństwie chodziłam tam po lody. Gdy zaczynam powoli poddawać się nostalgii, z kuchni słyszę nawoływania mamy, aby zejść na obiad. Mimo tego, iż nie jestem głodna, przełykam ślinę, ponieważ jednym z najbardziej utęsknionych rzeczy dzieciństwa nie było nic innego, jak właśnie makaronowe potrawy serwowane przez mamę. W Ameryce nigdy ich nie robiła. Gotowała potrawy  z jej dzieciństwa w rodzinnej Pensylwanii, ale gdy jesteśmy tutaj, tata prosi ją o włoskie przysmaki, z czego jestem zadowolona, ponieważ to je ubóstwiam najbardziej. Po sycącym posiłku zjedzonym w mgnieniu oka, idę na górę.                   

      Jestem szalenie zmęczona po wyczerpującej podróży, ale nie mogę powstrzymać się od wzięcia w dłonie pędzla i przeniesienia na płótno krajobrazu widnącego za oknem. Malowanie mnie uspokaja, uwielbiam sposób w jaki farba może idealnie oddać urok natury. Zadowolona z błogiego spokoju i ciszy po raz kolejny słyszę wołanie. Tym razem głos pochodzi z dworu, głos, którego mimo tylu lat, nie zdołałabym zapomnieć. Paola, moja przyjaciółka, która towarzyszyła mi wszędzie od dzieciństwa, stoi przy balkonie, z zarumienionymi jak zawsze polikami i rozwianymi, blond włosami. Z szerokim uśmiechem, zbiegam po schodach najszybciej jak potrafię, aby ją uścisnąć. Rzucam się jej w ramiona, szczęśliwa jak nigdy. Nie widziałam jej aż pięć lat, a to wystarczający czas aby zatęsknić. 

- Rosalia! Przyjechałaś! Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo tęskniłam. To były najnudniejsze pięć lat mojego życia. Dlaczego tak późno? Mówiłaś, że twój wyjazd nie potrwa długo… Nawet się nie odzywałaś. Myślałam, że już nie wrócisz, że jest Ci tam lepiej... - Paola ściska mnie tak mocno, że zaczyna brakować mi tchu. Wywołuje to u mnie jednak uśmiech, ponieważ wiem, że naprawdę tęskniła. 

- Przepraszam. Męczyłam się tam. Przecież wiesz, jak wiele znaczy dla mnie to miejsce, tutaj przynajmniej można w spokoju poczytać. Przepraszam, że się nie odzywałam. Ale ja tęskniłam! Jest piękna pogoda, mam nadzieję, że nie pogardzisz wyjściem nad jezioro, prawda? 

Tak jak myślałam, Paola bez wahania wzięła mnie pod ramię i wspólnie przespacerowałyśmy na polanę obok jeziora, na którą przychodziłyśmy w każdą porę roku, na której przebywałyśmy aż do zmierzchu. Leżąc na trawie, z rękami opartymi o podbródek obserwuję niebo, które nie robi nic innego, tylko odwzajemnia spojrzenie. Podczas tego słonecznego popołudnia mogę zatopić się w błogich przemyśleniach. Dlaczego zmarnowałam całe pięć lat życia na szalone rozrywki, z szalonymi ludźmi których udawałam, że lubię? To wszystko było na moje własne życzenie, sama usłałam sobie taką przyszłość. Na szczęście teraz jestem tutaj, pełna beztroskiego życia. Odniosłam wrażenie, że nic nie zmieniło się przez te pięć lat mojej nieobecności. Ptaki śpiewają jak zawsze, a powietrze jest tak samo rześkie. Trawa tak samo zielona, a woda w jeziorze równie krystalicznie czysta jak wtedy.  Jedyne co zdołałam dostrzec, to brak czasu Paoli. Kiedyś mogłyśmy godzinami leżeć, rozmawiać, śmiać się i obserwować chmury formujące się w przeróżne kształty na niebie. Zauważyłam, że jej życie nie jest tak samo sielankowe jak kiedyś. Teraz jestem zdana na siebie. Idąc w samotności ścieżką prowadzącą do domu, kopię czubkiem buta kamyk. Moje odprężenie niszczy niestety przypomnienie o prośbie ojca, aby pójść do rybaka na rynek i kupić ryby na jutrzejszy obiad. Zmierzam powoli na rynek, gdy zauważam przystojnego młodzieńca przy brzegu plaży. Sprzedawcy ryb zazwyczaj umiejscawiają się na rynku, ale jeśli cena ryb będzie tutaj mniejsza, z przyjemnością skorzystam ze stoiska przy morzu. Gdy podchodzę, twarz rybaka przyjmuje uprzejmy i nieco zmęczony wyraz, jego oczy są szmaragdowo zielone. 

- Dzień dobry. Jak mija panience to popołudnie? - pyta szatyn, którego włosy są teraz idealnie zmierzwione przez morski wiatr. 

- Wyśmienicie. Połowa dnia spędzona nad jeziorem. Zacisznie, dokładnie tak, jak sobie to wymarzyłam. A Panu? 

- Chyba trochę za bardzo zacisznie. Całe dnie przy rybach, ludzi mało, a przez szum morza dostaję świra. Ojciec każe mi codziennie tutaj przychodzić i sprzedawać wyłowione wcześniej ryby. Rodzinny interes się kręci, ale przysięgam, że nienawidzę tak tu stać i czekać aż komuś coś sprzedam. Da się zwariować, czyż nie? 

- Czy Pan do reszty zwariował? To najwspanialsze co może być! Ma Pan ciągły spokój, a to morze! Szum morza powinien być dla Pana ukojeniem. To wszystko, co ma Pan obok siebie było moim życiem, jeszcze zanim wyjechałam do Pensylwanii. Za niczym nie mogłam tęsknić tak bardzo, jak za tym wszystkim. 

- Z całym szacunkiem, ale panienka sobie chyba żartuje w tym momencie… 

- Nie sądzę abym sobie żartowała. - mrugam zaskoczona. 

- Była panienka w Ameryce, miała cudowne, ciekawe, miejskie życie i dowiaduję się, że ze wszystkiego zrezygnowała aby wrócić tutaj – w to nudne miejsce? Tutaj nie można zażyć żadnej przygody. 

- Myli się Pan, poza tym, o gustach się nie rozmawia, prawda? Wolę pikniki na polanie, nawet te samotne z książką i przesiadywanie na plaży, niżeli siedzenie wieczorami w samochodowym kinie oglądając horrory. - oznajmuję zirytowanym tonem i patrzę na towarzysza niedowierzającym wzrokiem. W końcu – przepraszam bardzo, kogo zdrowego na umyśle może denerwować szum morza? 

- Horrory? Zawsze chciałem zobaczyć horror w samochodowym kinie, świetny klimat. 

- W porządku, zatem… Wydaje mi się, że się nie dogadamy. Do widzenia, życzę Panu niesamowicie miłego dnia pełnego przygody. - gdy zamierzam odchodzić, czuję jak jego dłoń dotyka tej mojej. 

- Panienko. 

- Słucham. - zniecierpliwiona staję przed nim, czekając co tym razem ma mi do powiedzenia. 

- Ryby. -  mierzę go skonsternowanym wzrokiem, bo słucham? On naprawdę oczekuje, że po naszej niezbyt miłej sprzeczce na temat wartości ja wykupię jego ryby? - Chciała panienka kupić ryby. Po to tutaj przyszła, jak mniemam. 

- Oczywiście. - uśmiecham się sztucznie. 

Podczas wybierania rodzaju ryb i płacenia za nie, on zagaduje mnie. 

- Mam świetny pomysł. Mimo iż nie podzielam miłości panienki do natury i harmonii, muszę przyznać, że podoba mi się ta wrażliwość i romantyzm. A co panienka powie na, by tak rzec, wspólne odkrywanie pożądanych przez nas rzeczy? 

- Co ma Pan na myśli? 

- Marco. - poprawia i uśmiecha się niewinnie. 

- Co ma Pan na myśli? - powtarzam jeszcze raz, nie zwracając uwagi na to, że mi przerwał. 

- Mam na myśli to, że możemy wspólnie wyrwać się poza miasteczko. Będzie to idealna wymówka dla mnie, bo będę spędzał czas z kimś, a nie w pojedynkę. Rodzice wreszcie uznają to za słuszne. A myślę, że to już wystarczająca przygoda w moim przypadku, jak panienka myśli? 

- Myślę, że to bzdura. Jaką ja mam mieć z tego korzyść? 

- To proste, posmakuje panienka przygody tak jak wody w upalny dzień. Dokładnie tak samo spragnienie, proszę mi wierzyć. 

- Ależ Pan protekcjonalny. Pan ma odnieść to czego pożąda od lat, natomiast ja odwrotnie? Proszę mi wybaczyć. – zabieram ryby i przygotowuję się do odejścia. 

- Niech panienka poczeka. Przepraszam, to było niezbyt uprzejme. Panienka też odniesie korzyść. Proszę, mam wrażenie, że moglibyśmy się dogadać. Co panienka powie na wycieczki poza naszym miasteczkiem, również wśród natury? Będę dobrym kompanem, obiecuję. 

- Dobrze, zgadzam się. Ale błagam, niech mi Pan mówi Rosalia. 

      Podczas kilkumiesięcznych wycieczek rowerowych i czytaniem powieści na łące w akompaniamencie słońca i śpiewu ptaków, Marco wreszcie nauczył się miłości do harmonii i natury. Ja też się czegoś nauczyłam. Nauczyłam się miłości do przygody i czegoś, co jest zdecydowanie dominujące. Nauczyłam się miłości do człowieka – Marco.

 

 XXXXXXXXXX


Filip Przybyła  (opowiadanie, które Filip przesłał w 2020 roku na Złoty Wawrzyn)

Nasz przyjaciel Płetwek

    Wszystko spakowane. Jeszcze tylko kilka godzin i Antek z Witkiem rozpoczną wakacje życia. Marzyli o tym całe dzieciństwo, a że byli bliźniakami, to marzenia mieli podobne. Śnili po nocach o rafie koralowej, delfinach, misiach koala, kangurach, operze w Sydney i Aborygenach. Przeglądali przewodniki, mapy i filmy przyrodnicze. Zawsze chcieli pojechać do Australii. Teraz ich marzenia się spełniają, bo właśnie tam wraz z rodzicami spędzą najbliższe dwa miesiące wakacji.

Słońce zagląda do pokoju, jego promienie okalają całe wnętrze. Wtem słychać głos mamy:

- Antek! Witek! Wstawajcie chłopaki, bo śniadanie na stole!

- Mamo jeszcze wcześnie, przecież mamy wakacje! W Australii jest inny tryb czasowy – żartował Antek i puścił oko do brata.

- Chodźmy, bo naprawdę szkoda dnia, australijska przygoda czeka! – wołał rozentuzjazmowany Witek. Wyskoczyli obaj z łóżek jak z katapulty. Zaliczyli bardzo szybką poranną toaletę, śniadanie zjedli w biegu i w ekspresowym tempie ruszyli na plażę.

    Tam, gdzie teraz mieszkali, była piękna szeroka plaża ze złotym piaskiem i słomianymi parasolami, które przypominały słoneczniki. Bardzo blisko było do portu rybackiego, do którego codziennie rano dziesiątki kutrów wracały z nocnych połowów. Kilka metrów za portem było molo i mała przystań. To właśnie tutaj chłopcy spędzali najwięcej czasu. Często rano czekali na powrót taty i wujka z połowów.

    Przyjechawszy do Australii, rodzina zatrzymała się u wuja Stacha, który pracuje i mieszka tutaj od ponad 30 lat. Tata uwielbia łowić ryby, jest zapalonym wędkarzem, dlatego towarzystwo podczas nocnych wypraw było dla wuja bardzo miłe, a dla taty spełnieniem marzeń. Chłopcy też marzyli o nocnej wyprawie. Często wymyślali różne historie i przygody. Oczy im błyszczały na myśl o syrenach, morskich potworach czy nawet skrzyniach pełnych złota.

- Cześć chłopaki! – zawołał wuj Stach, machając do Witka i Antka siedzących przy molo.

 - Cześć wujku, jak dzisiejszy połów? Złapałeś w sieć jakiegoś potwora? – zapytał ze śmiechem Antek.

 - Potwora nie, ale kilka ładnych sztuk tuńczyka tak. Chłopaki, a może chcielibyście mi pomóc? Kuter trzeba umyć, sieci zwinąć i przygotować pokład na jutrzejszy połów – zapytał wuj Stach.

- Jasne! – zawołali jednocześnie chłopcy i nie czekając na wskazówki wuja, szybko pobiegli w stronę portu. Od razu zabrali się do pracy. Nosili wodę, szorowali pokład, pomagali zwijać suche sieci, układali skrzynie na ryby. Jak na prawdziwych majtków przystało, wzorowo wykonywali wszystkie zadani.

- Chyba zaraz zemdleję! – dyszał Witek.

 - A ja chyba umrę z głodu – skarżył się Antek. Nagle patrzą, a tu mama idzie. Niesie pełną torbę jedzenia.

- Czy ktoś tutaj skarżył się, że jest głodny i wyczerpany? – śmiała się mama. Chłopcy bez namysłu rzucili się na jedzenie. Mama przygotowała im pyszne zapiekanki i lemoniadę, ulubione rarytasy Antka i Witka.

- Chłopaki, jak już napełnicie swoje brzuchy, to zapraszam pod pokład, mam dla Was niespodziankę! – zawołał wuj, wystawiając głowę zza sieci.

    Pod pokładem czekał na nich Stach. Wuj był bardzo zadowolony, poklepał z wdzięcznością chłopaków po plecach.

- No panowie, wykonaliście dzisiaj kawał dobrej roboty. Mam dla was niespodziankę – powiedział wuj i wyciągnął zza pleców dwie prawdziwe czapki kapitańskie.

- Ale ekstra! – zawołali jednocześnie chłopcy.

- To nie wszystko – Stach chrząknął i zapytał, czy chcieliby dziś razem z nim i z tatą popłynąć na nocny połów. Chłopców dosłownie zatkało, odebrało im mowę. Nic nie mówiąc, odtańczyli taniec radości, co dla wuja oznaczało, że właśnie spełnia się jedno z marzeń Witka i Antka.

    Bracia nie mogli doczekać się wieczora. Zadawali dziesiątki pytań. Raz męczyli nimi tatę, raz wujka. Pakowali torby, kompletowali ubrania, kalosze, płaszcze i peleryny rybackie. Byli bardzo podekscytowani. Czuli, że to będzie przygoda życia. Wieczorem wyruszyli na połów.

- Witek, ale buja, aaaaa! Chyba nie wytrzymam! – wołał Antek do brata.

- Wujku, a Witek zaraz puści... hahaha – śmiał się do rozpuku Antek.

- Chłopcy rozglądajcie się, bo czasem można spotkać delfiny – wołał wuj. Witek i Antek jak na komendę stanęli na baczność, bo w tym czasie, gdy Stach mówił, żeby się rozglądać, jakieś 20 metrów od nich, pomiędzy falami, płynęły 3 piękne delfiny.

-Antek! Patrz! Ale okazy! W życiu czegoś takiego nie widziałem! – wołał Witek.

- Jeden się wyróżnia, ma zakrzywioną płetwę! – patrzył z zachwytem Antek. Jeden z delfinów faktycznie wyraźnie się różnił od pozostałych. Był mniejszy, miał lekko opadającą płetwę i weselej reagował na chłopców. Witkowi nie w głowie były teraz ryby, tuńczyki i cały ten połów. Był tak zszokowany bliskim spotkaniem z delfinami, że chciał nawet wskoczyć do wody, żeby się móc z nimi bawić. Chłopcy biegali od burty do burty, a Płetwek – bo tak Witek nazwał nowego przyjaciela - skakał między falami, bawiąc się z chłopcami „w chowanego”.

Po powrocie do domu, wszystko opowiedzieli mamie.

- Był taki szybki, płynął obok nas, chciał się zaprzyjaźnić, był cudowny, miał ogromne oczy - opowiadał z wypiekami na twarzy Antek.

- Płetwek! Nazwaliśmy go tak, bo miał zakrzywioną jedną płetwę. Nasz nowy przyjaciel delfin. Tylko czy my go jeszcze spotkamy? – posmutniał Witek.

    Dni mijały nieubłaganie. Chłopcy codziennie biegali do wujka, by pomagać przy łodzi. Jeździli z rodzicami na wycieczki. Kąpali się w oceanie. Przesiadywali na falochronie.

- Ciekawe, gdzie teraz pływa Płetwek? Chciałbym go jeszcze kiedyś spotkać – rozmarzył się Witek.

- Wiesz, czasem mam wrażenie, że on jest blisko – zamyślił się Antek.

    Nagle przy molo zauważyli tłum gapiów. Ludzie przybiegali z każdej strony. Wskazywali palcem w stronę wody. Chłopcy zerwali się i pobiegli za tłumem. Między piskiem i krzykiem ludzi słychać było charakterystyczny plusk wody. Antek i Witek od razu wiedzieli, kto to jest.

- Witek patrz! Płetwek! – krzyczał ze łzami w oczach Antek. Delfin podpłynął pod sam falochron. Chłopcy zeskoczyli z kamienia, podeszli bardzo blisko, by móc dotknąć delfiniego nosa. Płetwek odwzajemnił czułości, pomachał zakrzywioną płetwą i zrobił unik do wody.

- Płetwek! Przyjacielu! Wiedziałem, że jeszcze się zobaczymy – płakał ze wzruszenia Antek. Chłopcy potem jeszcze długo stali na plaży. Czekali z nadzieją, że może Płetwek jeszcze raz do nich przypłynie. Delfin niestety więcej nie wrócił. Mijały dni. Wakacje powoli dobiegały końca, co oznaczało też koniec australijskiej przygody. Dzień przed odjazdem Antek z Witkiem dostali prezent od wuja Stacha - porcelanową figurkę delfina.

- Dziękujemy wuju, Płetwek na zawsze będzie w naszej pamięci. Kto wie, może jeszcze kiedyś się spotkamy? – powiedział na pożegnanie Witek.

 

 

xxxxx


W lutym zorganizowaliśmy Tydzień Języka Ojczystego, a uczniowie klas VII-VIII mieli za zadanie przełożyć na gwarę fraszkę Jana Kochanowskiego "Na lipę", oto wyniki ich twórczości:

 

Maksymilian Halista, kl. 7


NA LIPA

Chopku, siednij pod mojim listkiym, a dychnij se!

Nie chyci cie tu klara, mosz słowo me,

Bo choby była fest wysoko i prosto blyndowała,

To pod stromym kupa ciynia bydzie Ci dowała.

Tu dycko wiatry od gonów piżdżą,

Tu roztomańte ptoki pociesznie gwiżdżą.

Z mojigo woniatego kwiotka robotne biny

Bierą miód, kiery cynią se szlacheckie rodziny.

A jo swojim szeptym umia sprawić tak,

Że kożdy wartko uśnie choby se zjod mak.

Jabka na mie nie rosnom, choć o mie tak dbajom,

I za najzocniejszy stromek w zegródce uznajom.


Bartosz Penkała, kl. 8


NA LIPA

Gościu, siednij pod mym listkym, a dychnij se!

Niy dojdzie cie sam klara, przyrzekom jo ciebie,

Choć sie najwyżyj wzbije, a ajnfachowe promiynie

Ściongnom pod swoji stromy rozstrzelane ciynie.

Sam zawżdy oziombniynte wiatry z pola zawiywajom,

Sam słowicy, sam szpoki odwziyncznie narzykajom.

Z mojij woniajoncej blumy robotne pszczoły

Bierom miod, kiery potym piykni pański stoły.

A jo swoimi cichymi szkamrami sprawić umia snadnie,

Iże czowiekowi łacno słodke spanie przipadnie.

Jabłek po prowdzie niy rodza, atoli mie pon tak kładzie

Za szczyp najplymniejszy w hesperyskim sadzie.


Antonina Szkatuła, kl. 7


NA LIPA

Gościu siednij se pod mym liściym i dychnij trocha

Nie siągnie cię tu klara co z nieba blynduje

Nawet jak się wzbije z wysoka.

Tu rontym wjatry z pola zawjywają

I ptoki se zacnie śpjywają.

Z kwiotków robotne pszczoły miod zbjyrają

Co potym w szlachty byfyje ozdobiają

Moj cichy szept przywoło syn pjykny

Więc legnij se, zamknij ślypia i pomarz o czym pjyknym

Mimo,żech nie jabłoń i nie orzech twardy

Pjykny je zy mie strom hardy.  


Julia Czyż, kl. 7


NA LIPA

Pódziew tu i se siednij, co se trocha dychniesz,

Tu klara nie dowo, bo są some liści.

Tu sie bydziesz mioł dobrze, yno wiater z pola,

Ptoki ci bydom śpiewać, nie spotkasz gorola.

Jo mom tak pikne kwiotki, łone tak woniajom,

Że pszczoły cołki lato nektar se zbiyryjom.

Ty dej temu pokój. Co mosz tako mina?

Miodu ci kupa dają, jak zojdziesz w gościna.

A jak już se pojesz i pozbierosz szprymy,

To se tukej legnij, pospej z pół godziny.

Jabko ci glacy nie strzasko i nie zrobi gruczy,

Jo je tako szwarno, że insze stromy z zowieści puczy!


Jagoda Leśniak, kl. 8


NA LIPA

Chłopie siednij se pod mym liściem i dychnij se
niy dondzie cie tu klara przyrzekom jo ci
choć się nawyszze wzbije a ajnfachowe promienije
symnąć pod swoje stromy roztrzelane ciynie
tukej dycki oziembnyte wiatry z pola zawiewają
tukej słowiki tukej szpoki wdzięcznie lamyncą
z moich woniatych kwiotków robotne pszczoły
bierom miód kiery potym syci pańskie stoły
a jo swym cichym szeptym sprawić umia
że człowiekowi łacno słodkie spani przyipadnie
jabłek wprawdzie nie rodza lecz mie panoczek tak kładzie
za szczep najpłodniejszy w herpskim sadzie


Michał Jedlina, kl. 7


NA LIPA

Gościu, siodej se pod mym liściym, i se dychnij !

Nie dóńdzie cie tu słonce, obiecują ci to,

Choć bydzie wysoko na niebie, a proste promyczki

Zasmyczą pod swoi drzewa rozszczylone ciynie.

Tu zawsze zimny wiater z pola wieje,

Tu słowiki, tu szpoki piyknie śpiywają.

Z mojigo kwiotka co tak piyknie wónio, robotne pszczoły

bierą miód, kiery potym piyknie wyglądo na pańskim stole.

A jo swóm cichóm godkóm, sprawić umiym łatwo,

Że człowiekowi rychło zachce się spać.

Jabłek jo nie rodza, yno mie pan tak widzi

Jak szczep najpłodniejszy w tej boskij zogrodzie.


Oliwier Kurasz, kl.7

 


1 komentarz:

Książka jest jak ogród

Wyjście klas trzecich do biblioteki publicznej      Za nami XXII Ogólnopolski Tydzień Czytania Dzieciom, który odbywał się pod hasłem ”Ksi...

Światowy Dzień Książki